Do tego wpisu zainspirowały mnie dwie historie. Opowieści o Stanach Zjednoczonych (w tym fast food’ach) i podcast o odpowiedzialności. Jak jedno ma się do drugiego? Po prezentację tego nietypowego połączenia zapraszam do tego wpisu 😉
”Pokazują tylko najlepsze dzielnice”
Znam osobę, która mieszka w USA i odwiedza, co jakiś czas Polskę. Kiedy przyjechała do mojego domu rodzinnego w 2010 roku, oglądając telewizję, a dokładnie filmy produkcji amerykańskiej z obrazem amerykańskich osiedli komentowała: „tak to nie wygląda! Pokazują tylko najlepsze dzielnice. Tak mieszkają tylko najbogatsi”.
Wtedy wydawało mi się to trochę dziwne. Jak to pokazują najlepsze osiedla? To nie tak wyglądają Stany? Zastanawiałam się. Tym bardziej, że mój obraz Stanów był wybudowany głównie na obrazkach z telewizji i tamtejszych filmów. I był wówczas też jedynym mi znanym.
Kilka lat po tej sytuacji, sama odwiedziłam Stany Zjednoczone Ameryki. Cóż, na lotnisku była amerykańska flaga. Później z lotniska, jadąc do jednego ze słynniejszych amerykańskich miast, widziałam te charakterystyczne okiennice i zabudowę. Pomyślałam wtedy — faktycznie, podobne obrazki widziałam na filmach. ALE… no właśnie…
Te obrazki zza okna pociągu czy autobusu były takie, że te budynki wydawały się, jakby starsze, brzydsze i trochę bardziej zaniedbane niż na tych amerykańskich filmach. Czasem obraz amerykańskiej architektury dopełniały konstrukcje z blachy, starych pozbijanych desek, na kształt przydomowych szop, schowków czy komórek. Szczególnie na przedmieściach (i to nie jednego dużego miasta). Co to było? To były obszary biedniejszych dzielnic amerykańskich miast. Wtedy zdałam sobie sprawę, że faktycznie nie wszyscy mieszkają, jak na obrazach z filmów ładnych amerykańskich osiedli.
„Nowy Jork jest taki brudny”
Kiedy już byłam na terenie USA, ta sama osoba, kiedy wspominałam, że wybieram się do Nowego Jorku, kilka razy podczas rozmowy mi mówiła: „Jak chcesz jechać zobaczyć to ok. Tylko po co? Nowy Jork jest taki brudny”.
Wtedy już poważnie się zastanawiałam czy to nie jest jakaś przesada. Nowy Jork w tamtym czasie dla mnie był uosobieniem światowej stolicy finansów i giełdy… Piąta aleja i świat mody, Park Centralny, most brookliński… tyle historii, tyle kultury, tyle do zobaczenia! A ja słyszę tylko, że jest brudny?
Byłam w Nowym Jorku. Cóż tu dodać. Powiem tylko: zależy co kto lubi. Dla mnie Nowy Jork był za duży, zbyt męczący, przytłaczający i głośny. Po 3 dniach tam spędzonych, szum miasta w swoich uszach słyszałam jeszcze dzień po wyjeździe.
Na moście brooklińskim i piątej alei, było tyle ludzi, że nie miałam żadnej przyjemności ze zwiedzania. Jedyne co mi się bardzo podobało, to Park Centralny w środku miasta. Tylko czy inne miasta też nie mają przepięknych parków, choć nie tak popularnych z nazwy?
Czy Nowy Jork był brudny? Powiedziałabym, że jak większość większych miast z bardzo gęstym zaludnieniem na danym obszarze. Aczkolwiek zaułki metra, niektóre ulice czy dzielnice, potrafią być faktycznie dość brudne, ciasne i mało przyjemne.
Sama osobiście szczególnie źle wspominam wdrapywanie się po schodach góra-dół z i do metra (z wielką walizką), ponieważ bardzo często nie było ani windy, ani schodów ruchomych. Bardzo duże ilości ludzi i hałas miasta.
Chcę powiedzieć, iż rozumiem, że ktoś może zobaczyć coś dla siebie w Nowym Jorku czy, że kogoś przyciąga urok innych większych miast. Tak dla mnie, to kompletnie nie to. Stwierdzam, że mieszkając w tak dużej i gęstej aglomeracji, za często wyjeżdżałabym poza miasto, żeby nacieszyć się naturą. W końcu pewnie zdecydowałabym się właśnie zamieszkać w takiej bardziej zielonej, cichej i spokojnej okolicy.
Kultura fast food’u. „Przywożą do Polski wszystko, co najgorsze w Stanach”.
Dodam już ostatnie z popularniejszych zwrotów, wcześniej wspomnianej osoby. A mianowicie: „Przywożą do Polski wszystko, co najgorsze w Stanach”. Wtedy już poważnie pomyślałam, że to nadmiar tych negatywnych opinii. „Nie może być tak, że wszystko, co najgorsze stamtąd do nas wpada i się tu zatrzymuje. Na pewno są rzeczy, które są wartościowe i nam służą.” — myślałam.
Nadal to podtrzymuję. Nie wszystkie elementy kultury zachodniej są czymś, co wpływa destrukcyjnie na nas czy jest czymś najgorszym. Niemniej, po czasie rozumiem głębszy sens tego cytowanego zdania.
Faktycznie, dość dużo elementów tamtejszych wpływów, widać we współczesnej Polsce. Również tych, które kojarzone są z szybkim i łatwym dostępem, można spotkać i w naszej kulturze. I tak — mam na myśli — chociażby fast food’y. Jedzenie z popularnych sieciówek miały na celu dostarczyć posiłek szybko i tanio. Innymi słowy, łatwo.
Wydaje się, że prostota tego rozwiązania i dostępność była na tyle skalowalna, że przyjęła się w bardzo wielu krajach na świecie, nie tylko w Polsce. Natomiast kultura fast food’ów ma swoją ciemną stronę — zbyt duża dostępność (łatwość) wbudowała się w kulturę, jako coś powszechnego. Jako przystanek na trasie. „Z braku laku” lub gdy nie mamy pomysłu, to idźmy lub zamówmy coś z restauracji typu fast food.
Nie znam się na dietetyce i nie specjalizuję się w żywieniu. Niemniej raczej powszechnie wiadomo, że zbyt duża ilość fast food’ów różnego typu wpływa negatywnie na nasze zdrowie i nie powinna stanowić podstawy naszej diety.
Wszakże częściej jednak nas kusi, żeby wybrać łatwiej niż trochę trudniej pt. zrobienia sobie posiłku złożonego w 80% z warzyw lub innych komponentów, które zasilą nasz organizm w fundamentalne składniki, wspierając nasze zdrowie i prawidłowe funkcjonowanie.
Odpowiedzialność rekrutacyjna
Wracając do podcast’u, o którym pisałam we wstępie. Przesłuchałam odcinek jednego z bardziej popularnych podcastów w obszarze zarządzania i relacji z ludźmi. Tematem odcinka była odpowiedzialność. Stwierdziłam, że temat ten świetnie można wpisać w moje wspomnienia z podróży i relacji ze Stanów. Wniosków i analogi mam kilka.
Zacznę od takiego truistycznego zdania: każde działanie ma swoje konsekwencje. Co więcej — będąc w konkretnej sytuacji, niekoniecznie wykreowanej przez nas, też jesteśmy jej elementem. Co de facto wpisuje w nas pewną odpowiedzialność. Mówię odpowiedzialność, ponieważ mam na myśli to, że cały czas pozostaje z nami możliwość wyboru i jego wpływu na otoczenie. Przy założeniu świadomości sytuacji oraz względnego bezpieczeństwa psychologicznego i fizycznego.
Za każdym razem, kiedy znajdujemy się w sytuacji X, możemy wybrać — co powiedzieć, co pokazać, co zrobić lub czego nie powiedzieć, nie pokazać, nie zrobić. Jeśli ktoś zemdlał na chodniku, kiedy przechodziliśmy obok, możemy zachować się bardzo różnie — przejść dalej, postać i popatrzeć lub udzielić pomocy np. dzwoniąc po pogotowie. Czy wykreowaliśmy tę sytuację? Nie. Czy znaleźliśmy się w tej sytuacji? Tak. Czy i jaką weźmiemy za tę sytuację odpowiedzialność? Zostawię Cię z tym pytaniem do autorefleksji czytelniku/-czko.
Stany Zjednoczone (jak organizacje) w dobie odpowiedzialności
Gdzie w tym wszystkim nawiązanie do USA? Analogi widzę kilka i dzielę się z nimi poniżej.
Najlepsze dzielnice (działania) w wersji odpowiedzialnej
Możemy pokazać naszą organizację, jak najlepsze dzielnice w amerykańskich filmach, budując tym samym wyidealizowany obraz dla kogoś, kogo marzeniem jest, dostanie się w szeregi naszej załogi. Podobnie jak ja kiedyś oglądając Stany tylko z amerykańskich filmów, być może będziemy widzieć daną firmę przez pryzmat, jakiegoś konkretnego wizerunku.
Problem w tym, że jeśli nabudujemy bardzo wysokie oczekiwania, które nie zostaną zrealizowane w trakcie zatrudnienia dla tej osoby, to poziom „roztrzaskania” się o poziom rzeczywistości, będzie równie bolesny jak upadek z wyższych pięter jednego z wieżowców w Nowym Jorku.
Jeśli Twoja pozycja oraz marka, jako organizacji, jest na tyle silna i wiesz, że cieszysz się dość dużą popularnością, znaj też rozmiar swojej odpowiedzialności (wpływu na innych). Im większe zasięgi, tym większa odpowiedzialność marki.
Ponadto, jeśli zamierzasz rozpocząć lub prowadzisz działania dotyczące reklamy Twojej firmy czy też strategii employer branding’u wiedz, że to, w jaki sposób się zaprezentujesz, będzie budować konkretne oczekiwania kandydatów.
Dodatkowo — jeśli zatrudniasz ludzi i jest ich coraz więcej, odpowiedzialność za te wszystkie osoby w organizacji rośnie, ponieważ lejek potrzeb różnych osób się zwiększa. Pytanie, jakie organizacja może sobie postawić, to takie czy jest w stanie zadbać, choć o część z nich?
Miasto, jak organizacja, czyli na „O”, jak odpowiedzialność
Obraz nieautentyczny czy tylko zasłyszany, może być bardzo mylnie zinterpretowany. Dlaczego? Dlatego, że to, w jaki sposób pokazujemy się na zewnątrz możliwe, że będzie jedynym obrazem, jaki pozna potencjalny kandydat.
Popularne benefity, wartości wypisane wyłącznie na kartce czy slogany reklamujące, które nijak mają się do rzeczywistości. One wszystkie są jak znane miejsca ze słyszenia, które jednak robią mniejsze, a czasem rozczarowujące wrażenie w realnym świecie.
To jak przybyć do jednego z najsłynniejszych miejsc świata — ulic, wieży czy mostu — ale nic nie widzieć lub mieć problemy z przejściem, ponieważ jest aż tak zatłoczone. Lub przyjechać w upragnione miejsce, żeby doznać zawodu, jak wygląda sposób przemieszczania się z punktu A do B (że nie działa lub jest bardziej zaniedbane niż, jak w naszym wyobrażeniu o nowoczesnym mieście).
Przekładając to na życie zawodowe — Pomimo świetnej strategii marki pracodawcy i miłego procesu rekrutacji, można wejść do organizacji, w której relacje i atmosfera jest tak zagęszczona, że odechciewa się pracować lub procesy tak nie działają, że właściwie nie za wiele można zrobić konstruktywnie.
Jaki obraz zatem chcemy tworzyć? Jak reagujemy na to, co dzieje się już wewnątrz organizacji i jak to komunikujemy?
Czy fast food w rekrutacji się opłaca?
A niektóre rozwiązania rekrutacyjne są też szybkie i proste np.:
- „odpowiemy, tylko wybranym kandydatom”,
- brak odpowiedzi czy informacji zwrotnej podczas procesu rekrutacji,
- brak jakiegokolwiek kontaktu,
- lub odpowiedź pt. „Szukamy kogoś bardziej pasującego”, jednak bez definicji, kto to ten bardziej pasujący jest.
Są to rozwiązania łatwe, jednak czy bardziej wartościowe? Dla mnie to jest jak jedzenie z fast food’u. Dostępne, proste i szybkie, ale z tyloma minusami, że bilans tego rachunku długoterminowo i trwale jest mocno nieopłacalny, szczególnie w oczach kandydatów. Czy taki wizerunek, jako organizacji, procesów firmowych czy pojedynczego rekrutera chcemy tworzyć, wśród naszych potencjalnych współpracowników? 🤔
Fast food’y po stronie klientów (kandydatów)
Żeby nie było, że jestem jednostronna. 😀 Pamiętam też taką relację, jakiejś osoby, która była przy pomnikach po dwóch wieżach dawnego World Trade Center (pol. Światowe Centrum Handlu). Delikatnie poirytowana mówiła, że turyści robią sobie selfiaki** z buziaczkami itp. Dodała, że miejsce pamięci osób tam zmarłych i poszkodowanych, może niekoniecznie jest miejscem odpowiednim, na takie zachowania. Czasem miało się wrażenie, że niektórzy nie wiedzieli co to za miejsce i jaki symbol mają te dwa pomniki.
Gdybym miała to przełożyć na analogię podejścia kandydatów do rekrutacji do firm, powiedziałabym, że często spotykałam się z podejściem pt. „masówka”. Kandydat składa CV absolutnie wszędzie. Później zapomina gdzie i kiedy. Co jeszcze jestem w stanie zrozumieć przy intensywnych działaniach poszukiwania pracy.
Jednak już nieprzeczytanie nawet krótkiego opisu ze strony firmy, po zaproszeniu na rozmowę, a przed rozmową, nie wygląda dobrze. Skutkuje to później tym (co wielokrotnie mi się zdarzało podczas rozmów rekrutacyjnych), że kandydat/-ka nie miał/-a pojęcia, czym organizacja, do której kandydował/-a, się zajmuje. Co w konsekwencji, często budowało taki obraz, że kandydatowi/-tce, wszystko jedno, gdzie będzie pracować.
Podejrzewam, że takie osoby przypuszczalnie miały przekonanie, iż wystarczyło wiedzieć, na jakie stanowisko aplikuje (burger, to przecież burger, a jakieś popularne miejsce, to po prostu jakieś popularne miejsce). Resztę podadzą na rekrutacji (jak w restauracji).
To wyglądało jak — złożyć zamówienie w barze szybkiej obsługi tj. powiedzieć czego się chce i poczekać 2 minuty (bo dłużej to już włącza się niecierpliwość), żeby podali danie. Przyjęcie zamówienia. Realizacja. Gotowe.
Inna analogia — to jest, jak przejażdżka w jakieś bardziej popularne miejsce, tylko po to, żeby gdzieś być, zrobić zdjęcie i pojechać w następne. Bez refleksji, gdzie jesteśmy, po co tam jesteśmy i dlaczego to miejsce wybraliśmy.
Drogi kandydacie, droga kandydatko, swoim zachowaniem też tworzysz obraz osoby odpowiedzialnej lub nie w rekrutacji. W jaki sposób chcesz się zaprezentować na rozmowie?
Na koniec…
Podam takie zdanie, które kiedyś sama usłyszałam i stwierdziłam, że jest bardzo wartościowe. A brzmi ono tak: „Twórzmy takie miejsca, środowiska, atmosferę, w której sami byśmy chcieli przebywać”.
A jakie są Twoje przemyślenia? Czy linia rekrutacyjna jest taka, jak linia produkcyjna w barze typu fast food, jednakowo po stronie baru/restauracji (organizacji), jak i klienta (kandydata)?
Z dedykacją dla U.
*wg słownika PWN (źródło: https://sjp.pwn.pl/slowniki/fast%20food.html) – fast food [wym. fast fud], 1. «bar szybkiej obsługi», 2. «danie podawane w takim barze»
** wg słownika PWN (źródło: https://sjp.pwn.pl/sjp/selfie;5579322.html) – selfie – «zdjęcie zrobione samemu sobie, zwykle smartfonem, umieszczane na portalu społecznościowym», a wg słownika SJP (źródło: https://sjp.pl/selfiak) – Potocznie: selfiak (zdjęcie zrobione samemu sobie); selficzek, selfiaczek, selfka, selfik, samolubka